Letters from Whitechapel - relacja z gry (10.06.2013 ALIBI)

Letters from Whitechapel - relacja z gry (10.06.2013 ALIBI)

Komentarze

Sposób wyświetlania komentarzy

Wybierz preferowany sposób wyświetlania komentarzy i kliknij "Zachowaj ustawienia", by wprowadzić zmiany.
Obrazek użytkownika Ziemek
Ziemek
wt., 11/06/2013 - 18:01

Słońce wolno chyliło się ku zachodowi, kiedy wstałem zza biurka i zostawiwszy za sobą cały dzisiejszy bajzel, udałem się do domu. Dzień był całkiem udany, co nieodmiennie oznaczało nadmiar papierkowej roboty. Tydzień przed emeryturą! Sprawy gangu Jeffa Rogersa domknąć już na pewno nie zdążę - szczególnie po tym, jak z policyjnego depozytu zniknęła połowa materiału dowodowego - ale dzisiejsze aresztowania to już bułka z masłem. Kradzież powozu, przekupstwo i stręczycielstwo, wszystko poparte zeznaniami świadków. I jak tu się nudzić?

Była 8, może 9 w nocy, kiedy natknąłem się na pierwsze ciało. Ciemna alejka, podejrzana okolica, na pewno nikt niczego nie widział. Co my tu mamy? Martwą dziwkę z poderżniętym gardłem i wielką dziurą pomiędzy cyckami. Juchą waliło na 20 jardów i w sumie tylko dzięki temu znalazłem zwłoki. Przystąpiłem do wstępnych oględzin, ale jak na zawołanie napatoczył mi się jakiś posterunkowy, któremu kazałem wezwać posiłki. Sam podążyłem trochę na czuja tropem dorożki, której koła odcisnęły wyraźny ślad w końskim gównie. Dorożka, w tej okolicy? To nie trzymało się kupy.

Ślady zaprowadziły mnie na zachód. Minąłem kilka przecznic i wpadłem na dorożkę, która stała zaparkowana na poboczu. Jakaś usterka, chyba coś z kołem. Szybko przesłuchałem woźnicę - okazało się, że kwadrans temu zabrał klienta z placu sąsiadującego z miejscem zbrodni. Rysopis? Panie, o tej porze? Jedyne co zdołałem z niego wydusić to kierunek, w którym oddalił się pasażer.

Niecałą godzinę później wiedziałem już, że nie będzie lekko. Wszystko wskazywało na to, że bandyta kluczył i prawdopodobnie wracał się po własnych śladach. Zmęczenie i, co tu dużo gadać, wyraźne braki kondycyjne zaczęły dawać mi się we znaki. Choć ciężko było w to uwierzyć, sprawca zdawał się wracać na miejsce zbrodni, o czym upewniły mnie rozmowy z jeszcze dwoma dorożkarzami, którzy prawdopodobnie go podwozili. Czyżby tam miał swoją kryjówkę?

Miejsce zbrodni roiło się już od policji. Zobaczyłem kilku znajomych: Edwarda i Heinricha, starych policyjnych wyjadaczy. Okazało się, że razem z jakimś czarnuchem i jeszcze innym gówniarzem świeżo po akademii, zostali skierowani do tej sprawy. No to jest nas pięciu: trzech od kombinowania i dwóch na posyłki. Nie było sensu stać dłużej na ulicy. Rozjechali się po okolicy, a ja siadłem do spisania raportu.

Drugiej nocy, dość nieoczekiwanie, dostaliśmy powtórkę z rozrywki. Maniak ze skalpelem, nazwany przez nas pieszczotliwie Kubą Rozpruwaczem, zaszlachtował kolejną prostytutkę. Tym razem na miejscu zbrodni byliśmy dużo szybciej, bo dziwka zdołała krzyknąć, zanim gardło zalała jej krew z rozciętej szyi. Niebywałe, ale ktoś powiadomił policję.

Pogoda od rana była wyraźnie przeciwko nam. Mżawka i drobne, acz uciążliwe opady deszczu, obracały całe nasze śledztwo w ruinę. Puściliśmy w teren młodego z murzynem. Dostali za zadanie przedostania się na południe i przesłuchania kilku informatorów którzy mogli coś wiedzieć. Nie chciałem nic mówić, ale jak na moje, to tracili tylko czas. Pozostała nasza trójka zaczęła mozolnie tropić ulatujący z miejsca zbrodni ślad, ale, jeśli chcecie znać moje zdanie, było to równie obiecujące co szukanie dziewicy w burdelu. Początkowo znaleźliśmy wyraźny trop, ale Kuba szybko wsiadł w jakiś powóz i tyle go widzieliśmy. Mieliśmy przez chwilę nadzieję, że młody razem z murzynem coś znajdą, ale... Co tu dużo mówić - podobno czarni słabo widzą w nocy. Co to za pomysł, żeby zatrudniać kolorowych w policji?

Jeśli myślicie, że druga noc nas przybiła, to macie rację. Pieprzony londyński deszcz zmył szybko wszystkie ślady i mieliśmy jeszcze więcej wątpliwości, niż poprzednio. Nie wiedzieliśmy, że to dopiero początek.

Trzeciej nocy Kuba Rozpruwacz zebrał podwójne żniwo. Dwa trupy, w całkiem sporej od siebie odległości, oba załatwione w ten sam sposób. Kiedy znaleziono pierwsze ciało, szczęśliwie nieopodal przechodziłem. Zaalarmowany krzykiem wyciągnąłem rewolwer i ruszyłem biegiem w tamtą stronę. Nad ciałem stał schylony mężczyzna w długim płaszczu i staromodnym kapeluszu na głowie. "Policja!" wrzasnąłem i rzuciłem się na niego jak wilk. Po chwili tarzaliśmy się w błocie, siłując się ze sobą. Pierwszy wstałem na nogi i wymierzyłem mu spluwą między oczy. Kur*a mać! Znałem go doskonale.

Jan Kołol... Kowal... pieprzone polskie nazwiska! John Smith, w ludzkiej mowie, drobny złodziejaszek, oszust i hazardzista. Miał na sumieniu niejedno, ale z pewnością nie te biedne dziewczyny. Skąd wiem? Dziś rano osobiście wypuszczałem go z aresztu po "prewencyjnym", 7-dniowym pobycie. Przez ostatnie dwie noce zabijał co najwyżej karaluchy w celi.

Złość z powodu nieudanego aresztowania była jednak zbyt silna i musiałem ją jakoś odreagować. Swoje oberwał. Kiedy tarzałem go w błocie, a może w końskim gównie, nagle zaczął śpiewać. Zeznał, że rozpytywał trochę na mieście i że wie, gdzie znajduje się kryjówka bandyty. Wskazał dom leżący nieopodal miejsca zbrodni. Tam pierwszej nocy urwały się ślady. John dostał jeszcze kopniaka na pożegnanie, a ja pognałem co sił w nogach na spotkanie z Edwardem i Heinrichem.

Plan był dobry. Obstawiliśmy wszystkie drogi prowadzące do budynku i zaczailiśmy się w krzakach z bronią gotową do strzału. Kilka ulic dalej młody razem z murzynem patrolowali teren, szukając ewentualnych śladów.

Godziny mijały, ale Kuba nie nadchodził. Siedzieliśmy jednak cierpliwie, nie wychodząc nawet za potrzebą. Zimne mury kamienicy, do których się przytulałem, z czasem stały się ciepłe i miękkie jak poduszka. Zamknij oczy, mówiły, prześpij się. On nie przyjdzie.

Jak, ku*wa, nie przyjdzie?! A może już przyszedł? Przemknął jak zjawa, może po dachu albo na cholernych skrzydłach? Dość tego!

Jak na komendę wbiegliśmy wszyscy na raz do obserwowanego lokum. Wyważyliśmy drzwi i wpadliśmy do środka. Pospieszne przeszukanie obydwu pokoi i śmierdzącej latryny utwierdziło nas tylko w przekonaniu, że w tym domu od dawna nikt nie mieszkał. Fuck!

Nie ma chyba niczego gorszego, niż uczucie bezsilności. Takiej głębokiej i pełnej, w dosłownym tego słowa znaczeniu. Bez-sil-no-ści. W jakiś sposób wiedzieliśmy, że następnej nocy znajdziemy gdzieś w Whitechapel kolejną ofiarę i nic, absolutnie nic nie mogliśmy zrobić. Wzmocniliśmy jedynie posterunki i bacznie obserwowaliśmy pracujące dziewczyny.

Nie dość bacznie. Piątą ofiarę znaleziono w miejscu, w którym nikt się tego nie spodziewał. Byłem pewny, że oprawca zabije gdzieś blisko, niemal na naszych oczach, żeby zagrać nam na nosie. Zbrodnię popełnił jednak daleko na peryferiach miasta, tam, gdzie nie mieliśmy żadnych patroli, w miejscu, do którego trudno było dotrzeć. Wysłaliśmy tam jednak jednego z detektywów, mając nadzieję, że natknie się na coś po drodze.

Sami przeczesywaliśmy dobrze już nam znany teren, miejsce domniemanej siedziby bandyty oraz miejsca poprzednich zbrodni. Postanowiliśmy przycisnąć także informatorów i londyńskich dorożkarzy. Za złapanie mordercy wyznaczyliśmy wysoką nagrodę.

Jakieś dwie godziny później otrzymaliśmy interesujący donos. Mianowicie jeden z gońców, młokos dostarczający ludziom drobne przesyłki stwierdził, że dwie ulice dalej z dorożki wysiadł mężczyzna, któremu z kieszeni płaszcza wypadł na bruk metalowy przedmiot. Mężczyzna szybko go podniósł, ale chłopaczek zaklinał się, że był to zakrwawiony nóż...

Ta informacja warta była sprawdzenia. Nie bardzo chciało mi się wierzyć, że ostrożny i przebiegły dotąd Kuba, tak łatwo da się przyskrzynić, ale trop był wart podjęcia. Od trzech dni wyobrażałem go sobie dyndającego za szyję na powrozie i mocno pragnąłem ten sen urzeczywistnić. Rozdzieliliśmy się i szybko okrążyliśmy wskazane miejsce.

Chłopak nie łgał! W miejscu, o którym mówił znaleźliśmy wyraźną plamę krwi, pochodzącą zapewne z noża, który upadł Rozpruwaczowi. Musieliśmy działać szybko, bo bandyta ciągle gdzieś tu był! Kątem oka spostrzegłem, że za rogiem znika mi jakiś mężczyzna idąc spokojnie, ale jednak dość spiesznie. To musi być on!

Rozbiegliśmy się w trzech kierunkach, wiedząc, że uliczka rozwidla się na końcu. Ja ruszyłem prosto za nim, a Edward z Heinrichem pobiegli naokoło. Kiedy wyszedłem zza rogu, mężczyzna był o jakieś 80 jardów ode mnie. Wyciągnąłem broń i krzyknąłem, żeby się nie ruszał. Nie oglądając się nawet, rzucił się przed siebie, chcąc uciec w jakiś ciemny zaułek. Kucnąłem i starannie wymierzyłem. Strzał, drugi, trzeci, Czwarty! Cholera, jak tu ciemno, ucieknie mi!

Nie uciekł. Kiedy dobiegł do rogatki, noc ożyła i dobrze wymierzonym prawym prostym powaliła go na bruk. Kiedy upadł, noc uklękła na nim i ze słowami "Jesteś aresztowany", założyła mu kajdanki, a z przepastnej kieszeni jego płaszcza, wyciągnęła zakrwawiony nóż.

Przetarłem oczy. Noc? Żadna tam, kur*a, noc. Murzyn, czarny jak noc, Funkcjonariusz Murzyn.

Obrazek użytkownika tralek
tralek
wt., 11/06/2013 - 18:53

Robota nam szła trochę topornie i wolno, ale rezultat był zgodny z zakładanym planem. A ofiary... no cóż jak się tropi zabójcę-wariata to są nieuniknione.

PS: Ziemek nieźle opisane :)

Obrazek użytkownika Neiti
Neiti
wt., 11/06/2013 - 23:58

@Ziemek - absolutna rewelacja :)

Obrazek użytkownika Arylin
Arylin
czw., 11/07/2013 - 22:00

Aż prosiłabym o więcej takich tekstów, ale nie chcę, żebyś popadł w samozachwyt ;P
Ale serio...jestem pod wrażeniem relacji!
Chyba opiszę to z perspektywy Kuby ;)

Dodaj nowy komentarz

CAPTCHA
Udowodnij, że nie jesteś złym botem.
By submitting this form, you accept the Mollom privacy policy.